"Oglądamy horrory, tymczasem i życie bywa niezłym koszmarem"
Powoli otworzyłam oczy, ale szybko ponownie je zamknęłam. Prosto w twarz świeciła mi jakaś nieznośna jarzeniowa lampa. Czy ja jestem w Zoo?! O co w tym chodzi? A gdzie jest Mason? A Emily? EMILY?! Czy wyzdrowieje i wszystko wróci do normy?
Tego typu pytania wciąż nawiedzały moją głowę. Ponownie spróbowałam podnieść ciężkie, opadające powieki. Zamrugałam niestety tylko kilka razy i znowu je przymknęłam. Jednak między mrugnięciami ujrzałam przed sobą jakąś postać, prawdopodobnie męską, była ku mnie pochylona. Teraz poczułam na czole jego dłoń, a po chwili powiedział do kogoś szeptem "Budzi się". Lampa nagle zgasła, a ja mogłam znowu otworzyć oczy. Trzasnęły drzwi, ale nie widziałam kto właśnie wyszedł. Znajdowałam się w sali szpitalnej, całej pochłoniętej w bieli. Białe ściany, łóżko, szafka nocna, drzwi, po prostu wszystko. Jedyną kolorową rzeczą w tym pokoju był chyba mały niebieski kubek na szafce po mojej prawej stronie i niewielki kawałek czekolady na czerwonym papierku. Teraz mogłam już rozpoznać owego mężczyznę, siedzącego na brzegu łóżka. Był to mój mąż, Mason, patrzący na mnie ze współczuciem. Gdy chwyciłam go za dłoń on powiedział:
- Już wszystko dobrze? Boli cię coś?
- Tylko trochę głowa, nie martw się... - w tamtej chwili przypomniałam sobie ponownie o Emily. Jakby porażona prądem, zerwałam się z łóżka. Niestety Mason w porę mnie złapał i uniemożliwił wstanie. Zaczęłam się szamotać.
- Puść mnie, puść... Tam jest Emily, JA MUSZĘ JEJ POMÓC, PUSZCZAJ! - krzyczałam, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry.
- Sophie, uspokój się, Emily nic nie jest, lekarze się nią zajęli. Zostanie tu w szpitalu jakiś czas. Będzie mieć dużą bliznę, ale to wszystko, zdążyliśmy w porę...
Odetchnęłam z ulgą, czyli nic nie stało się mojemu aniołkowi...
- A czy mogę ją zobaczyć?- zapytałam, znowu podpierając się na rękach.
- Nie teraz, lekarz powiedział, że Emily potrzebuje spokoju, ty zresztą też, przecież zemdlałaś.
- Ale już czuję się dobrze... naprawdę - wymamrotałam niewyraźnie.
- Dobrze, pójdziemy do niej, ale później, teraz się prześpij.
~*~
- Doktorze? Jak pan myśli, ile moja córka będzie musiała tu zostać? - zapytał Mason młodego lekarza, którego spotkał na korytarzu.
- Myślę, że kilka tygodni. Dwa, może trzy. Obrażenia są dość ciężkie... Zrobimy jednak co w naszej mocy, żeby pańska córka, jak najszybciej wróciła do zdrowia.
- Dziękuję bardzo... - Mason przeczytał szybko nazwisko na fartuchu lekarza - ... doktorze Jeffrey. Miło było pana poznać. - powiedział mężczyzna po czym ruszył korytarzem do sali 209.
~*~
- Halo? - zapytałam odbierając telefon.
- Dzwoni sierżant Louis Benfield. Czy dodzwoniłem się do Sophie Gray?
Na chwilę odebrało mi mowę. Dlaczego dzwoni do mnie policjant? Czy coś się stało? Chyba o czymś jednak zapomniałam... A gdzie się podziewa mama, już dawno powinna być u nas?!
- Co jej się stało?! Są ciężkie obrażenia?! - zaczęłam panikować, mój oddech przyspieszył pięciokrotnie.
- Pani Eva niestety odniosła bardzo wiele ran i straciła dużo krwi, ratownicy nie byli w stanie... - zawiesił głos.
- Ale wyjdzie z tego?! - zapytałam krzycząc do słuchawki. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. W tym momencie do pokoju wszedł Mason. Widząc mnie podbiegł do łóżka i złapał mnie za rękę. Chciał coś powiedzieć, ale uciszyłam go szybko palcem. Wypowiedział bezdźwięcznie "Kto dzwoni?", ale ja mu nie odpowiedziałam, dalej czekałam na odpowiedź sierżanta.
- Pańska matka nie wyjdzie z tego. Ona... nie żyje. - zakończył tak cicho, że ledwo usłyszałam, a jednak... już po niej. Odeszła. Rozryczałam się. Wyjąc do słuchawki próbowałam wyłapać pocieszające słowa policjanta. Mason już nieźle zmartwiony potrząsał mną, domagając się wyjaśnień.
- ... Nie wiem czy pani jest na to teraz gotowa, ale muszę to powiedzieć... Pańska matka, nie zginęła w zwykłym wypadku samochodowych. Autobus jest cały, żadnych wgnieceń, stoi sobie spokojnie na poboczu. Nie wiemy co lub kto to zrobił, ale był to na pewno straszliwy potwór, rozmiarów niedźwiedzia. Wymordował prawie dwadzieścia osób. Zwłok reszty osób brakuje, może bestia zaciągnęła ich do lasu..., ale ciało pańskiej matki zostało w autobusie wraz z ciałem jednego ze starszych panów. Prawdopodobnie zginęli jako ostatni, tak wykazała sekcja zwłok... - pociągnął nosem i odchrząknął - Wiem, że może to być dla pani straszliwa wiadomość. Proszę przyjąć ode mnie najszczersze wyrazy współczucia...
Nie mogłam już tego słuchać. Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na Masona, on już wiedział. Nie miałam pojęcia jak to zrobił, najprawdopodobniej się domyślił... jego oczy szkliły się od łez. Po prostu w to nie wierzyłam, mój mąż płaczący za swoją znienawidzoną teściową? Świat zwariował!
- Tak mi przykro... - wysapał jeszcze i rzucił mi się na szyję. Rozbeczał się jak małe dziecko, a ja wraz z nim.
~*~
- Ja i moja żona jesteśmy gotowi spotkać się z córką - oznajmił Mason pewnym tonem. Pani Collins, pielęgniarka na oddziale dziecięcym nie dała się długo prosić. Powiedziała, że mała od dłuższego czasu chcę się z nami spotkać. Na palcach weszliśmy do sali, w której oprócz Emily znajdowały się jeszcze dwie dziewczynki. Gdy nas zobaczyła podniosła się na łokciach i pomachała ręką. Wyglądała na zmęczoną, chyba rana na brzuchu nie pozwalała jej normalnie spać. Uśmiechnęłam się blado, a po twarzy popłynęła mi mała, sprytna łza.
- Dlaczego płaczesz mamusiu? - zapytała Emily gdy znaleźliśmy się przy jej łóżku.
- Nie, ja wcale nie płaczę... - zaczęłam dyskretnie ocierać policzek - ... Tylko coś mi wpadło do oka... Tak się cieszę, że nic ci nie jest. Dalej cię boli?
- Taak, ale już znacznie mniej. Teraz bardziej szczypie. Doktor Damon powiedział, że zostanie mi blizna, czy to prawda?
- Niestety tak, kochanie, po oparzeniach wrzątkiem zostają blizny.
- Szkoda, lubiłam mój stary brzuch, teraz jest cały czerwony i napuchnięty.
Mała podniosła koszulkę a moim oczom ukazał się przytłaczający widok. Czerwona plama wielkości ręki dorosłego człowieka cała pokryta bąblami. Chwyciłam za koszulkę małej i naciągnęłam na brzuszek. Jak mogłam jej to zrobić?! Ona przeze mnie cierpi, nigdy nie powinnam zgadzać się na to, aby Emily sama mieszała wrzącą czekoladę. Czy ja nie mam mózgu?
- Mamusiu nie martw się, doktor powiedział, że za kilka tygodni mój brzuch nie będzie już tak czerwony i znikną bąble, zostanie tylko szara, mniej widoczna blizna - powiedziała Emily poważnym tonem, po czym uśmiechnęła się promiennie ukazując swoje bielusieńkie perełki. Jest taka dzielna. Nie to co ja... nawet nie potrafiłam przy niej wytrwać, musiałam zemdleć. Emily jest o wiele twardsza ode mnie...
***
Kolejny rozdział z trudem zakończyłam. Co prawda miał być trochę dłuższy, ale mam nadzieję, że nie będziecie narzekać. Proszę dajcie mu szansę, przeczytajcie i zostawcie komentarz, bo każda opinia jest dla mnie bardzo ważna. Następny rozdział pojawi się za ok. 2 tygodnie, już napisałam prawie połowę :) Dziękuję jeszcze obserwującym i wszystkim komentującym!