Uwaga!

sobota, 19 października 2013

03. Doktor


"Strach dodaje nogom skrzydeł" Wergiliusz


   Po południu razem z Masonem wróciliśmy do domu. Milcząc wsiedliśmy do auta i milcząc jechaliśmy w stronę centrum. Marzyłam tylko o tym, żeby wciąć gorącą kąpiel z bąbelkami, położyć się do łóżka i w ciszy wszystko przemyśleć. Nie miałam nawet siły płakać. Na zewnątrz byłam spokojna ale w środku... toczyłam wojnę. 
   Jak to się w ogóle stało? Jakim cudem niedźwiedź czy cokolwiek innego mogło zaatakować autobus pełen ludzi? W rzeczywistości, to nie jest możliwe, ale w świecie w którym żyłam... widocznie tak. Może całe moje życie to jakiś horror, a teraz ludzie oglądają moje poczynania na ekranach telewizorów. Może to wszystko to jeden wielki kawał. Może zaraz ktoś wyskoczy z szafy krzycząc "Prima aprilis" i wszystko wróci do normy.
Niestety to tylko moje marzenia, które na zawsze zostaną tylko marzeniami.


~*~

Przespałam całe popołudnie i około godziny 17 pojechałam do szpitala odwiedzić córkę. Przed wejściem na oddział dziecięcy wpadłam na któregoś z doktorów. Był bardzo młody (dałabym mu jakieś 25 lat, nie więcej), przystojny, miał lekki dwudniowy zarost, lśniące brązowe włosy postawione na żel, krzaczaste brwi i wyzywające spojrzenie. Ja gapiłam się na niego oniemiała, próbując sklecić sensowne znanie, za to on najzwyczajniej w świecie podał mi rękę i się przedstawił.
- Jestem doktor Damon Jeffrey, pani to z pewnością Sophie Gray, czy tak? - zapytał pewnym siebie głosem.
- Yhm... - wyjąkałam.
- Przenieśliśmy pani córkę do osobnej sali 319. To ten pokój na końcu korytarza po lewej, zaprowadzić panią?
Odzyskawszy głos rzekłam.
- Nie, dziękuję, sama trafię. - odchrząknęłam głośno - Chciałam panu z całego serca podziękować, że zajął się pan Emily...
- Proszę mów mi Damon... - położył mi rękę na ramieniu - ... i to nic takiego, taki mam zawód.
- Tak wiem, ale mimo wszystko dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Emily to wspaniała dziewczynka, jest inteligentna i śliczna, pewnie po mamie...
O niee! Zarumieniłam się... I to w takiej sytuacji?!
- Emily chyba jednak jest bardziej podobna do swojego taty, przynajmniej tak wszyscy mówią. - zgrabnie wybrnęłam.
- Ja mam swoje zdanie... - powiedział po czym mrugnął porozumiewawczo, wyminął mnie i wyszedł z oddziału.
Potrząsnęłam głową odrzucając sprzeczne myśli, które zdążyły się już tam nagromadzić i ruszyłam do sali 319.
    Gdy weszłam do pokoju nie ujrzałam córki w łóżku. Już miałam się wycofać, myśląc, że pomyliłam sale, gdy mała osóbka wyskoczyła zza drzwi i rzuciła mi się na szyję.
- Tak bardzo tęskniłam mamusiu. Kiedy będę mogła wrócić do domu?
- Kochanie nie powinnaś wychodzić z łóżka. Bąble na brzuchu mogą pęknąć i będzie cię wtedy wszystko boleć. 
- Dobrze, dobrze... - powiedziała po czym wskoczyła z rozbiegu do łóżka polowego, które lekko zaskrzypiała pod jej ciężarem - To kiedy mogę wrócić? - zapytała ponowie.
  Wydawała mi się całkiem zdrowa. Jak to możliwe, że ból tak szybko minął?!
- Musisz tu jeszcze przez jakiś czas zostać, wydaje mi się, że kilka tygodni.
- Tak długo?! Ale mi się tu strasznie nudzi. - narzekała Emily, krzywiąc się przy każdym słowie.
- Musisz wytrzymać skarbie, jutro przywiozę ci coś do zabawy, może chcesz Pana Mufkę? 
- Taaak! - ucieszyła się mała - Jest na moim łóżku, przywieź mi go jak najszybciej, bez niego nie zasnę.
- To powiem tacie, żeby jeszcze dziś na chwilę wpadł, może chcesz coś jeszcze? Klocki, kolorowanki?
- Może jeszcze te puzzle z "My Little Pony".
- Dobrze, przekażę tatusiowi ...
    Usiadłam na łóżku Emily i przez około pół godziny rozmawiałyśmy o jej samopoczuciu, jak podoba jej się w szpitalu i czy są miłe pielęgniarki i lekarze.
  Emily ku mojemu zdziwieniu najwięcej opowiedziała mi o doktorze Jaffrey'u. Jaki to on nie jest miły, jakich to kawałów nie opowiedział. I nie mówiła do niego po nazwisku, nazywała go po prostu doktor Damuś. Damuś?! Moja córka zaprzyjaźniła się z doktorem Damon'em? Jeju, to jest troszeczkę dziwne, ale trudno... przynajmniej nie będzie jej się tu nudzić.
- ... dziś powiedział, że mam bardzo ładną mamę... A po południu przyniósł mi czekoladę z nadzieniem malinowym i opowiedział śmieszną historyjkę o ...
- Zaraz, zaraz... - przerwałam jej nagle - Co powiedziałaś wcześniej?
- Yyy,... że doktor Damuś dał mi dzisiaj czekoladę.
- Nie, nie to, trochę wcześniej...
- Aaa to, doktor powiedział, że jesteś ładna.
- Naprawdę tak powiedział?
- Tak, dzisiaj po południu...
- Aha, nieważne ... - ostrzegawczy dzwonek zadźwięczał w mojej głowie - Kochanie, muszę już iść, niedługo przyjedzie do ciebie tato. Ja będę jutro o tej samej porze. - powiedziałam po czym pocałowałam Emily w policzek i zaczęłam szykować się do wyjścia.
- Dobrze, tylko powiedz mu, żeby nie zapomniał Pana Mufki i puzzli - przypomniała jeszcze Emily po czym powiedziała, gdy już wychodziłam - Kocham cię mamo!
Do oczu cisnęły mi się łzy, ale przełknęłam je dzielnie i rzekłam.
- Ja też cię kocham skarbie...


~*~

Następnego dnia obudziłam się z potwornym bólem głowy więc przed śniadaniem poszłam na spacer do parku, który rozciągał się przed naszym domem. Na paluszkach zeszłam po schodach, żeby nie obudzić Masona; zerknęłam na zegarek - dopiero 7:17. Zdziwiłam się, zwykle w soboty śpię do dziewiątej. Na dwór wyszłam w dresach i bluzce na ramiączkach, a że była już jesień, ciasno okryłam się płaszczem. O tej porze słońce nieśmiało wychylało się z pomiędzy drzew, ale niezwykle raziło w oczy. Na okrytych zeschłymi liśćmi dróżkach przechadzali się aktywni emeryci. Dwie kobiety i jeden mężczyzna, wszyscy wyglądali jak zdrowo po osiemdziesiątce, dlatego zdziwił mnie widok młodego mężczyzny czytającego książkę na jednej z drewnianych ławek. Tak oślepiało mnie słońce, że nie mogłam dojrzeć kto to taki. Jednak gdy go minęłam on zawołał mnie po imieniu. Zdziwiona odwróciłam głowę. Za mną stał nie kto inny jak doktor Damon ze swoim wyzywającym spojrzeniem.
- Sophie, a co ty tu robisz o tej porze? - zapytał gdy znalazłam się już dostatecznie blisko niego.
Poczułam intensywny i przyjemny zapach jego wody kolońskiej, od której lekko zakręciło mi się w głowie. 
- Strasznie boli mnie głowa, musiałam wyjść na krótki spacer. A ty co tutaj robisz tak wcześnie?
- Eee, jak widzisz czytam... - zza pleców wyciągnął jakieś grube tomiszcze i podał mi je.
Pospiesznie je obróciłam. Moim oczom ukazała się dobrze znana okładka książki "Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafona. Wróciły wspomnienia. Podniosłam oczy a tuż przy swojej twarzy, zdecydowanie za blisko jak na moje oko, błyszczały oczy Damona. Wpatrywał się we mnie intensywnie, jego zapach kusił, a gdy zerknęłam na jego usta ... cofnęłam się szybko o krok, żeby nie dopuścić do tragedii. 
- Yhm... Masz dobry gust, ta książka wiele mnie nauczyła, przeczytałam ją jako nastolatka, ale pamiętam jakby to było wczoraj...
- To moja ulubiona książka, czytam ją już z dziesiąty raz, nigdy mi się nie znudzi...
... i zapadła taka okropna, "bębniąca" w uszy cisza. Pierwszy opamiętał się Damon, wyciągnął rękę po swoją książkę, przy czym musnął mnie lekko w rękę, przez całe moje ciało przeleciał przyjemny dreszczyk.
- Muszę już iść, za kilka godzin mam spotkanie... Miło było się spotkać Sophie, do zobaczenia. - powiedział po czym machając do mnie odwrócił się i niezwykle szybko zniknął w innej alejce. Nawet nie zdążyłam powiedzieć mu "cześć". Pozostawił mnie w transie, dalej czułam jeszcze jego zapach, taki ... męski i niebezpieczny.
  Nagle zrobiło mi się słabo, usiadłam pospiesznie na ławce i podparłam głowę na łokciach. Co się ze mną dzieje? Nigdy żaden mężczyzna tak na mnie nie działam, chyba, że Mason zanim zaczęliśmy się spotykać. Dalej kocham Masona, ale nasze wspólnie spędzone pięć lat odebrało naszemu związkowi nieprzewidywalność i tajemniczość... CO JA W OGÓLE MÓWIĘ?! Kocham Masona i żaden pociągający doktorek tego nie zmieni. "Prawie doszło do pocałunku" - niebezpiecznie zadźwięczało w mojej głowie. "Wcale nie, miałam wszystko pod kontrolą" - krzyczał we mnie. "Nie bądź tego taka pewna, nie wiesz co by się stało gdyby to on zrobił pierwszy krok" - wyszeptał ukryty diabełek gdzieś głęboko w moim wnętrzu, dotychczas dobrze strzeżony, teraz wydobył z siebie głos.
  Przetarłam oczy i ślamazarnie podniosłam się z ławki. Ból głowy zniknął ale poczucie winy zagościło w moim sercu. Nie mógł podobać mi się doktor Damon, miałam przecież Masona, którego kochałam ponad wszystko. Muszę sobie obiecać, że będę jak ognia unikać Damona, nawet podczas codziennych wizyt w szpitalu. Bo może niedługo stanie się tragedia...


~*~

Aby nie myśleć o przykrej sytuacji w parku, zaraz po powrocie do domu zabrałam się za gotowanie obiadu. Pomyślałam, że dawno nie przyrządzałam kurczaka, a w zamrażalce akurat znalazłam jednego. Najpierw go oczyściłam i umyłam w zimnej wodzie, a później przyprawiony trafił do rozgrzanego piekarnika. Następnie zabrałam się za ziemniaki, obrane i pokrojone wrzuciłam do frytkownicy. W lodówce między ogromnym słoikiem miodu a puszkami tuńczyka znalazłam pomidory i czerwoną paprykę. Pokrojone drobno w kostkę przełożyłam do dużej, szklanej miski i doprawiłam posiekaną cebulą, oliwą, kminkiem, solą i pieprzem.
Gdy kurczak zaczął się ładnie rumienić a całą kuchnie wypełniał jego aromat na dół przybiegł Mason z wystawionym językiem. Najpierw podbiegł do mnie i pocałował namiętnie a później zerknął do piekarnika z błyszczącymi oczami.
- Pięknie wygląda i ... pachnie. Jak to się stało, że zabrałaś się tak wcześnie za obiad? - zapytał odwróciwszy się w moją stronę.
- Rano bolała mnie głowa, więc wstałam wcześniej niż zwykle, a że trochę mi się nudziło wyciągnęłam z zamrażalki kurczaka i Taa Daam! - wskazałam zamaszystym ruchem na piekarnik i skwierczące we wnętrzu mięso.
- Moja kochana żona, co ja bym bez ciebie zrobił? - podszedł do mnie i pocałował, tym razem w policzek - Kocham cię... - wyszeptał mi do ucha, gdy nagle zadźwięczał dzwonek jego telefonu. Z cierpiętniczą miną wyciągnął komórkę z kieszeni jeansów i przyłożył do ucha. Byłam na tyle blisko żeby usłyszeć każde słowo wydobywające się z jego telefonu.
- Dzień dobry! Dzwoni sierżant Benfield. Czy mam przyjemność z Masonem Gray'em?
- Przy telefonie... - odezwał się zachrypnięty głos męża.
- Chciałbym powiadomić pana i pana żonę o możliwości odwiedzenia miejsca wypadku, jeśli państwo będą chcieli bardziej przypatrzyć się tej sprawie. Zdarzenie miało miejsce na autostradzie między Kent a Auburn. Państwo są z Olympii? - zapytał sierżant.
- Tak. - krótko rzekł Mason.
- W takim razie to jakaś godzina drogi. Czekamy na państwa...
- Niedługo będziemy, dowiedzenia. - powiedział Mason po czym nacisnął na czerwoną słuchawkę swojej komórki. Włożył ją do kieszeni i podniósł wzrok na mnie. Byłam trochę roztrzęsiona, nie wiem czy potrafiłabym się nie rozpłakać gdybym się tam znalazła. Ale z drugiej strony chcę wiedzieć jak to wszystko się stało.
- Nie musisz jechać jeśli nie chcesz Sophie, ja wrócę za niecałe dwie godziny.
- Nie ma mowy, jadę z tobą. - powiedziałam pewnym głosem - Ale najpierw zjemy obiad, nie po to go robiłam, żeby teraz wszystko ostygło. Wolisz udko, skrzydełko czy pierś?
- A myślałem, że już  nigdy nie zapytasz... - uśmiechnął się szeroko i podbiegł do drewnianej szafki. Wyciągnął z niej talerz i zaczął nakładać sobie jedzenie. Poszłam w jego ślady, kątem oka obserwując, że Mason cieszy się jak dziecko. Takiego go najbardziej kochałam, wiecznie młodego chłopca, chłopca, którego poznałam jako nastolatka i kocham do dziś. Ciepło rozlało się po moim sercu. "Kocham cię Mason" - miałam ochotę powiedzieć, ale powstrzymałam się widząc jaki jest szczęśliwy przeżuwając kurczaka, a frytki do ust wkładał sobie tak szybko jakby od miesiąca nic nie jadł. Mój kochany, wiecznie głodny mąż.


***
Wreszcie udało mi się wpleść gdzieś doktora Damona. Mam nadzieję, że jego osoba przypadnie wam do gustu i że pewne kwestie niewyjaśnione w tym lub poprzednim rozdziale zostaną wyjaśnione w kolejnym. Nie wiem ile zajmie mi pisanie następnego, ale mam nadzieję, że nie więcej niż miesiąc. Zdaje sobie sprawę, że jeszcze mało z tego opowiadania pojmujecie i wszystko jest trochę zagmatwane, ale o to właśnie mi chodziło :P Pomalutku będziecie dowiadywać się prawdy. A może niektórzy już coś podejrzewają? ...





poniedziałek, 30 września 2013

02. Żałoba


"Oglądamy horrory, tymczasem i życie bywa niezłym koszmarem"


  Powoli otworzyłam oczy, ale szybko ponownie je zamknęłam. Prosto w twarz świeciła mi jakaś nieznośna jarzeniowa lampa. Czy ja jestem w Zoo?! O co w tym chodzi? A gdzie jest Mason? A Emily? EMILY?! Czy wyzdrowieje i wszystko wróci do normy?
  Tego typu pytania wciąż nawiedzały moją głowę. Ponownie spróbowałam podnieść ciężkie, opadające powieki. Zamrugałam niestety tylko kilka razy i znowu je przymknęłam. Jednak między mrugnięciami ujrzałam przed sobą jakąś postać, prawdopodobnie męską, była ku mnie pochylona. Teraz poczułam na czole jego dłoń, a po chwili powiedział do kogoś szeptem "Budzi się". Lampa nagle zgasła, a ja mogłam znowu otworzyć oczy. Trzasnęły drzwi, ale nie widziałam kto właśnie wyszedł. Znajdowałam się w sali szpitalnej, całej pochłoniętej w bieli. Białe ściany, łóżko, szafka nocna, drzwi, po prostu wszystko. Jedyną kolorową rzeczą w tym pokoju był chyba mały niebieski kubek na szafce po mojej prawej stronie i niewielki kawałek czekolady na czerwonym papierku. Teraz mogłam już rozpoznać owego mężczyznę, siedzącego na brzegu łóżka. Był to mój mąż, Mason, patrzący na mnie ze współczuciem. Gdy chwyciłam go za dłoń on powiedział:
- Już wszystko dobrze? Boli cię coś?
- Tylko trochę głowa, nie martw się... - w tamtej chwili przypomniałam sobie ponownie o Emily. Jakby porażona prądem, zerwałam się z łóżka. Niestety Mason w porę mnie złapał i uniemożliwił wstanie. Zaczęłam się szamotać.
- Puść mnie, puść... Tam jest Emily, JA MUSZĘ JEJ POMÓC, PUSZCZAJ! - krzyczałam, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry.
- Sophie, uspokój się, Emily nic nie jest, lekarze się nią zajęli. Zostanie tu w szpitalu jakiś czas. Będzie mieć dużą bliznę, ale to wszystko, zdążyliśmy w porę...
  Odetchnęłam z ulgą, czyli nic nie stało się mojemu aniołkowi...
- A czy mogę ją zobaczyć?- zapytałam, znowu podpierając się na rękach.
- Nie teraz, lekarz powiedział, że Emily potrzebuje spokoju, ty zresztą też, przecież zemdlałaś.
- Ale już czuję się dobrze... naprawdę - wymamrotałam niewyraźnie.
- Dobrze, pójdziemy do niej, ale później, teraz się prześpij.

~*~

- Doktorze? Jak pan myśli, ile moja córka będzie musiała tu zostać? - zapytał Mason młodego lekarza, którego spotkał na korytarzu.
- Myślę, że kilka tygodni. Dwa, może trzy. Obrażenia są dość ciężkie... Zrobimy jednak co w naszej mocy, żeby pańska córka, jak najszybciej wróciła do zdrowia.
- Dziękuję bardzo... - Mason przeczytał szybko nazwisko na fartuchu lekarza - ... doktorze Jeffrey. Miło było pana poznać. - powiedział mężczyzna po czym ruszył korytarzem do sali 209.

~*~



- Halo? - zapytałam odbierając telefon.

- Dzwoni sierżant Louis Benfield. Czy dodzwoniłem się do Sophie Gray?
Na chwilę odebrało mi mowę. Dlaczego dzwoni do mnie policjant? Czy coś się stało? Chyba o czymś jednak zapomniałam... A gdzie się podziewa mama, już dawno powinna być u nas?!
- Co jej się stało?! Są ciężkie obrażenia?! - zaczęłam panikować, mój oddech przyspieszył pięciokrotnie.
- Pani Eva niestety odniosła bardzo wiele ran i straciła dużo krwi, ratownicy nie byli w stanie... - zawiesił głos.
- Ale wyjdzie z tego?! - zapytałam krzycząc do słuchawki. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. W tym momencie do pokoju wszedł Mason. Widząc mnie podbiegł do łóżka i złapał mnie za rękę. Chciał coś powiedzieć, ale uciszyłam go szybko palcem. Wypowiedział bezdźwięcznie "Kto dzwoni?", ale ja mu nie odpowiedziałam, dalej czekałam na odpowiedź sierżanta.
- Pańska matka nie wyjdzie z tego. Ona... nie żyje. - zakończył tak cicho, że ledwo usłyszałam, a jednak... już po niej. Odeszła. Rozryczałam się. Wyjąc do słuchawki próbowałam wyłapać pocieszające słowa policjanta. Mason już nieźle zmartwiony potrząsał mną, domagając się wyjaśnień.
- ... Nie wiem czy pani jest na to teraz gotowa, ale muszę to powiedzieć... Pańska matka, nie zginęła w zwykłym wypadku samochodowych. Autobus jest cały, żadnych wgnieceń, stoi sobie spokojnie na poboczu. Nie wiemy co lub kto to zrobił, ale był to na pewno straszliwy potwór, rozmiarów niedźwiedzia. Wymordował prawie dwadzieścia osób. Zwłok reszty osób brakuje, może bestia zaciągnęła ich do lasu..., ale ciało pańskiej matki zostało w autobusie wraz z ciałem jednego ze starszych panów. Prawdopodobnie zginęli jako ostatni, tak wykazała sekcja zwłok... - pociągnął nosem i odchrząknął - Wiem, że może to być dla pani straszliwa wiadomość. Proszę przyjąć ode mnie najszczersze wyrazy współczucia...
Nie mogłam już tego słuchać. Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na Masona, on już wiedział. Nie miałam pojęcia jak to zrobił, najprawdopodobniej się domyślił... jego oczy szkliły się od łez. Po prostu w to nie wierzyłam, mój mąż płaczący za swoją znienawidzoną teściową? Świat zwariował!
- Tak mi przykro... - wysapał jeszcze i rzucił mi się na szyję. Rozbeczał się jak małe dziecko, a ja wraz z nim. 


~*~

- Ja i moja żona jesteśmy gotowi spotkać się z córką - oznajmił Mason pewnym tonem. Pani Collins, pielęgniarka na oddziale dziecięcym nie dała się długo prosić. Powiedziała, że mała od dłuższego czasu chcę się z nami spotkać. Na palcach weszliśmy do sali, w której oprócz Emily znajdowały się jeszcze dwie dziewczynki. Gdy nas zobaczyła podniosła się na łokciach i pomachała ręką. Wyglądała na zmęczoną, chyba rana na brzuchu nie pozwalała jej normalnie spać. Uśmiechnęłam się blado, a po twarzy popłynęła mi mała, sprytna łza. 
- Dlaczego płaczesz mamusiu? - zapytała Emily gdy znaleźliśmy się przy jej łóżku.
- Nie, ja wcale nie płaczę... - zaczęłam dyskretnie ocierać policzek - ... Tylko coś mi wpadło do oka... Tak się cieszę, że nic ci nie jest. Dalej cię boli?
- Taak, ale już znacznie mniej. Teraz bardziej szczypie. Doktor Damon powiedział, że zostanie mi blizna, czy to prawda?
- Niestety tak, kochanie, po oparzeniach wrzątkiem zostają blizny.
- Szkoda, lubiłam mój stary brzuch, teraz jest cały czerwony i napuchnięty.
Mała podniosła koszulkę a moim oczom ukazał się przytłaczający widok. Czerwona plama wielkości ręki dorosłego człowieka cała pokryta bąblami. Chwyciłam za koszulkę małej i naciągnęłam na brzuszek. Jak mogłam jej to zrobić?! Ona przeze mnie cierpi, nigdy nie powinnam zgadzać się na to, aby Emily sama mieszała wrzącą czekoladę. Czy ja nie mam mózgu?
- Mamusiu nie martw się, doktor powiedział, że za kilka tygodni mój brzuch nie będzie już tak czerwony i znikną bąble, zostanie tylko szara, mniej widoczna blizna - powiedziała Emily poważnym tonem, po czym uśmiechnęła się promiennie ukazując swoje bielusieńkie perełki. Jest taka dzielna. Nie to co ja... nawet nie potrafiłam przy niej wytrwać, musiałam zemdleć. Emily jest o wiele twardsza ode mnie...


***
Kolejny rozdział z trudem zakończyłam. Co prawda miał być trochę dłuższy, ale mam nadzieję, że nie będziecie narzekać. Proszę dajcie mu szansę, przeczytajcie i zostawcie komentarz, bo każda opinia jest dla mnie bardzo ważna. Następny rozdział pojawi się za ok. 2 tygodnie, już napisałam prawie połowę :) Dziękuję jeszcze obserwującym i wszystkim komentującym!




wtorek, 20 sierpnia 2013

01. Straszna teściowa ?!


"Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają?"  Dorota Terakowska

- Skarbie?! - krzyknął Mason z kuchni.
- Tak? - zapytałam z drugiego końca mieszkania.
- O której przyjeżdża twoja matka? - nie potrafił ukryć wstrętu w swoim głosie.
- O drugiej, a co? - ponownie zadałam pytanie, tyle, że tym razem byłam już w kuchni, koło niego. Obrócił się w moją stronę i powiedział ze zbolałą miną.
- Wiesz jak ja jej nie lubię, dlaczego musi do nas przyjeżdżać akurat na Boże Narodzenie? Zepsuję nam święta! - ostatnie zdanie wycedził ze złością przez zaciśnięte zęby.
- Ponieważ jest moją matką i babcią Emily. A tak w ogóle nie zrobiła ci nic złego, po prostu nie lubisz jej uwag na temat twojego wyglądy i tego, że odebrałeś mi marzenia. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że jedyne moje marzenie się spełniło. Tym marzeniem jesteś ty - Mason, kocham cię i uwierz mi moja matka nigdy tego nie zmieni. - wyszeptałam mu do ucha po czym pocałowałam go w policzek.
W tej samej chwili...
- Proszę się tu zatrzymać, wracam za pięć minut - powiedziała Eva do taksówkarza po czym wysiadła z samochodu i spokojnym krokiem ruszyła w stronę domku jednorodzinnego Charlotte. Zapukała do drzwi i już po chwili córka wpuściła ją do środka. 
- Cześć mamuś, już spakowana?
- Tak, taksówka czeka przed domem, przyszłam się tylko pożegnać. 
- W takim razie życzę ci udanej drogi. Pozdrów Sophie i Masona i ucałuj ode mnie Emily. 
- Dobrze, pozdrowię, pozdrowię, ale... czy ty przypadkiem nie chciałaś mi czegoś powiedzieć. Na mojej sekretarce była twoja wiadomość, mówiłaś, że to bardzo ważne...
- A tooo ! - zaśmiała się histerycznie Charlotte - Nie masz się czym martwić, ta sprawa może zaczekać. Teraz jedź już proszę bo kierowca ci ucieknie - ucałowała Eve i podała jej ogromną bombonierkę mówiąc - To dla Masona, miał niedawno imieniny a ja głupia o nich zapomniałam, nawet do niego nie zadzwoniłam.
- Na pewno nie będzie mieć ci tego za złe. Do zobaczenia ! - zawołała Eva jeszcze zanim Charlotte zamknęła drzwi. 
Wróciła do taksówki, trzasnęła drzwiami i gdy samochód ruszał rzuciła bombonierkę na tylne siedzenie. Miała nadzieję, że jak najszybciej dojedzie na miejsce. Od domu Sophie dzieliło ją jeszcze prawie 200 kilometrów. Nie lubiła podróży, w aucie zawsze bolała ją głowa i chciało jej się wymiotować. Na szczęście kierowca otworzył uchylnie okno. Już prawie byli na przystanku. Z tamtąd pojedzie autobusem wprost do Olympii, bez żadnych niepotrzebnych przesiadek. Eva wyprostowała nogi, na tyle ile mogła i przymknęła oczy. Za trzy godziny będzie u córeczki i ... wnuczki Emily. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie je zobaczy. A Mason... no cóż, przeżyje.

~*~


W całym domu panowało wielkie zamieszanie. Wszyscy wzięliśmy się do roboty przez przyjazdem mamy. Mason odkurzał salon, ja piekłam ciasto, nawet Emily chciała nam pomóc, więc swoją małą, drobniutką rączką mieszała roztapiającą się powoli czekoladę. Musiałam być bardzo ostrożna i co chwila do niej podchodzić, żeby się nie sparzyła.
- Mamusiu? A jaka jest babcia Eva? - zapytała córka nie podnosząc wzroku znad garnka.
- Jest bardzo miła... - tu zawiesiłam głos. Czy powinno się kłamać dziecko? - Ma bardzo ładne kręcone włosy. Są czarne bo babcia Eva je farbuję, inaczej już dawno byłyby siwe. Masz po niej oczy, czekoladowy brąz.
- A dlaczego tatuś mówi, że babcia jest straszna? Czy ona mnie polubi? - zapytała mała tym razem patrząc mi głęboko w oczy ze zwężonymi brewkami. 
- Wcale nie jest straszna, tato tylko tak żartuję i oczywiści, że cię polubi. Już cię kiedyś zresztą widziała, ale ty tego nie pamiętasz. Byłaś zbyt mała. 
- A czy babcia Eva przywiezie mi pierogi tak jak babcia Brenda? - zapytała Emily z nadzieją. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, uwielbiała pierogi, zwłaszcza ruskie.
- Jeśli ładnie poprosisz babcię to na pewno ci je ugotuję, jestem tego pewna. - powiedziałam całując Emily w policzek - Wiesz co? Ta czekolada już całkiem się roztopiła trzeba nią polać ciasto.... - zerknęłam w stronę piekarnika. Wydawało się już gotowe. - Myślę, że mogę już je wyjąć - powiedziałam po czym wyciągnęłam z piekarnika wielką formę z biszkoptem. 
- A mogę ja rozlać czekoladę mamusiu? - zapytała mała podekscytowana.
- Nie kochanie, poparzysz się. Ja to zrobię... 
- Proszę, proszę, proszę, będę ostrożna, pozwól mi mamo! - nalegała Emily.
- No dobrze - uległam - Pomogę ci.
- Ale ja chcę sama! - krzyknęła mała po czym pociągnęła za ucho garnka stojącego na kuchence. Nie zdążyłam do niej podbiegnąć i go złapać. Na brzuch Emily wylała się znaczna część zawartości naczynia. Gorąca czekolada oblepiła jej koszulkę, która przykleiła się do stopionej skóry. Z lekcji Przysposobienia Obronnego wiedziałam, że nie należy odrywać ubrań od ciała, można wtedy zerwać całą skórę. Na początku mała próbowała ją od siebie odczepić wrzeszcząc przeraźliwie. Ja natomiast chwyciłam szybko za ścierkę i wytarłam powierzchnię koszulki. Krzyknęłam ze strachem w stronę salonu:
- Mason, dzwoń po karetkę!
Z pokoju obok dobiegło mnie głuche trzaśnięcie, a po chwili głośne kroki męża. Wbiegł do kuchni z paniką wypisaną wyraźnie na twarzy. 
- Co się stało?! - krzyczał, zobaczywszy Emily płaczącą i wijącą się na podłodze z bólu.
- Dzwoń po karetkę! - krzyknęłam ze łzami w oczach, tym razem głośniej.
Mason wykręcił numer i przyłożył sobie słuchawkę do ucha. Ja zabrałam małą z podłogi i wzięłam na ręce, ale Emily jeszcze bardziej zaczęła wierzgać nogami i rękami, o mało co nie wybiła mi oka.
- Karetka jest już w drodze, powiedzieli, że będą za dwie minuty.
- Pomóż mi proszę znieść małą na dół, będzie szybciej.
Ja wzięłam córkę za ręce, Mason za nogi i tak po kilku chwilach z drugiego piętra zeszliśmy na dół przed blok. Nie musieliśmy długo czekać, karetka zjawiła się na czas. Wyskoczyli z niej prędko ratownicy niosąc małe nosze. Położyli na niej Emily i wciągnęli do samochodu. Lekarz powiedział jeszcze, że się oboje nie zmieścimy w karetce i że albo jeden rodzic pojedzie z nimi albo możemy gonić ich samochodem. Co mieliśmy zrobić?! Zgodnie z zaleceniami lekarza wsiedliśmy w nasz hippisowski samochód i po około dwóch minutach byliśmy pod szpitalem. Złapałam Emily za rękę gdy jechała na noszach i mówiłam do niej cichutko "Wszystko będzie dobrze, słonko. Mamusia i tatuś są przy tobie". Czułam się jak we śnie, a raczej najgorszym z możliwych koszmarów. Każdy mijany pacjent lub lekarz wydawali mi się jacyś niewyraźni, jakby rozmazani. Nagle świat zatańczył mi przed oczami, a podłoga uciekła spod nóg. W ostatniej chwili ktoś mnie złapał, ale nie wiedziałam już kto. Wszystko wokół zniknęło, została tylko przygnębiająca czerń. Nic więcej nie pamiętałam...

~*~

Na przystanku taksówkarz pożegnał się z Evą bardzo przyjaźnie, nie była tylko pewna, czy to przypadkiem nie zasługa dwudziestu dolarów, które mu ofiarowała. Przysiadła na ławeczce obok młodej blondyneczki i sięgnęła do torebki po chusteczki. Wytarła sobie nos, a chusteczkę wyrzuciła do kosza. Po paru minutach zjawił się jej autobus. Szczęśliwa kobieta podbiegła do drzwi jako pierwsza, zapłaciła za bilet i usiadła na samym końcu. 
Minęła godzina podróży. Pani Eva zmęczona lekturą książki przymknęła oczy i odpłynęła. 
   Ze snu wyrwały ją głośne krzyki. Gdy otworzyła oczy nagle ustały. W autobusie nie było żywej duszy, na dodatek kierowca zatrzymał się na jakiejś opuszczonej ścieżce w lesie. "Może wszyscy poszli za potrzebą?" - pomyślała od razu Eva. Nie spiesząc się zaczęła zakładać swój bawełniany, błękitny sweterek. Już miała się podnieść z miejsca gdy spod krzesła przed nią wyłonił się jakiś starszy mężczyzna i przemówił do niej przyciszonym głosem. Był śmiertelnie przerażony, jego usta drżały, a oczy niespokojnie świdrowały las za oknem.
- Niech pani nawet nie ośmieli się ruszyć. Ktoś lub coś zatrzymało nasz autobus. Potwór pożarł wszystkich, jedynie my przeżyliśmy, ale on na pewno wróci. Musimy stąd uciekać. Pomogę pani.... - rzekł po czym wyciągnął rękę w stronę Evy.
Przerażona kobieta nie była w stanie poruszyć choćby palcem. Co oznaczają według niego słowa "Potwór pożarł wszystkich"? Tym potworem jest niedźwiedź?! Coś ścisnęło ją za gardło. Nie, to nie mógł być niedźwiedź! Żaden z nich nie potrafiłby zatrzymać samochodu, a co dopiero autobusu. W takim razie co to było?! Eva nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Wiedziała jednak, że albo razem z nieznajomym ucieknie, albo.... już po niej. "Zrobię to!" - powiedziała Eva do siebie w myślach, zmuszając ciało do ruchu. Podała mężczyźnie rękę i najciszej jak umiała skradała się do wyjścia. Nie minęli nawet połowy drogi gdy cały autobus niespodziewanie się zatrząsł. I to dość mocno.... Na tyle mocno, że pani Eva i nieznajomy znaleźli się na podłodze. Nim kobieta podniosła wzrok jej uszu dobiegł okropny "pisk", jakby ktoś paznokciami jeździł po tablicy. Pazury bestii wbijały się głęboko w powierzchnie szyby. Oddychając coraz szybciej i głośniej Eva wpatrywała się w powstający na szkle obraz. Monstrum najpierw skonstruowało najdoskonalszy okrąg i to bez użycia cyrkla. Po chwili wiedziała już co ten obraz przedstawiał, bestia domalowała jeszcze maleńkie kratery. Tak, to był księżyc! O co w tym wszystkim chodzi?! I nagle to Evy dotarła brutalna prawda. Na dworze było ciemno, a wysoko na niebie majaczył księżyc.... W PEŁNI!!! To był WILKOŁAK! Do cholery jak to możliwe?! Gdy potwór skończył jeden księżyc zaczął malować drugi. Eva nie mogła tego wytrzymać, wtuliła się w najdalszy fotel w autobusie. "On nas specjalnie męczy!" - myślała gorączkowo. Nie ma drogi ucieczki. W panice kobieta zaczęła się modlić. "Panie Boże zabierz nie do siebie. Oszczędź cierpienia, niech śmierć przyjdzie szybko i bezboleśnie. Proszę miej w opiece Charlotte, Sophie, Emily i Masona. Nie pozwól mi dłużej czekać..." W tym momencie obraz dwóch księżyców został ukończony. Na jednym z nich bestia wydrapała jeszcze liczbę 103, a na drugim 104. Później nastała cisza, owłosiona łapa potwora zniknęła. Zaczęła oglądać się na wszystkie strony, wiedziała, że to "coś" zaraz po nich przyjdzie. "Niech to zrobi teraz! Szybko! Zaraz dostanę zawału" - to była ostatnia myśl Evy zanim monstrum wkroczyło, a raczej wskoczyło do autobusu. Zaczęło wić się po podłodze niczym wąż i przy tym wydawać okropne dźwięki. Jakby odgłosy obdzieranego ze skóry zwierzęcia. Jego ciało obrośnięte futrem zaczęło coraz bardziej się do nas przybliżać. Jego oczy błysnęły szkarłatem, a już po chwili wzbił się w powietrze i wylądował na tym starszym mężczyźnie. To był najokropniejszy widok w całym życiu pani Evy. Najpierw bestia oderwała mężczyźnie ramie, potem ucho.... kobieta zamknęła oczy. Nie mogła na to patrzeć. Krzyki mężczyzny były nie do zniesienia, zakryła sobie uszy dłońmi i krzycząc razem z nim, wtuliła się jeszcze głębiej w siedzenie. Gdy wrzaski ucichły na karku poczuła ciepły oddech. Bestia do niej przemówiła głosem tak przenikliwym, że popiskując przycisnęła sobie jeszcze mocniej ręce do uszu, ale i tak słyszała każde jego słowo. Brzmiało to jak jakaś klątwa.


Gdy zaświeci słońce, sama swe ciało poćwiartujesz.
Ty byłaś numerem 104, ale i tak dzisiaj popłakujesz.
Przede mną nie da się uciec, nie rozstaniesz się z moim szczekiem.
Pełnia przeminie, a ja znowu stanę się człowiekiem.

Tak jak prosiła Eva, śmierć nadeszła szybko i prawie bezboleśnie. Bestia od razu oderwała jej głowę. 


***
Mam nadzieję, że spodoba wam się pierwszy rozdział. W zasadzie nie mam pojęcia o pisaniu :P Pisałam niby zawsze, ale tak naprawdę zwykle to były wiersze lub krótkie historyjki. Po drugie, pierwszy raz piszę horror. Tak, wiem... przy śmierci Evy powinno być więcej krwawych opisów. Tak, ale pomyślałam, że chociaż jej ukrócę cierpień, później będzie lepiej. Obiecuję... 











00. Prolog


"To nie przypadek, że słowa "bliźni" i "blizny" są do siebie przerażająco podobne w brzmieniu"

Zapowiadała się niespokojna noc. Grzmiało, deszcz bębnił w szyby, a cieniutkie gałązki brzozy chłostały zimne mury domu. Światło zamigotało jeszcze, a później .... zgasło. Robiło się niebezpiecznie. Bałam się dźwięków, które otaczały mnie ze wszystkich stron. Wycie wiatru brzmiało przerażająco, aż włoski jeżyły się na plecach.  Nagle ktoś zapukał do drzwi. Wyskoczyłam z łóżka i krzycząc przeraźliwie biegałam po sypialni. Byłam sama w domu... Przez długi czas nie mogłam się pozbierać, myślałam,  że serce wyskoczy mi z piersi. Zaczęłam się modlić, w panice nie mogłam przypomnieć sobie słów.



 Aniele Boży .... Stróżu Mój
Ty zawsze przy mnie stój ... co było dalej?!
Rano, wieczór .... we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy
Strzeż .... czego? .... duszy, ciała mego
I zaprowadź mnie do.... do? .... Żywota Wiecznego

                                          Amen .... uff

I wtedy go ujrzałam... Twarz mężczyzny - przerażające, pokiereszowane, pełne blizn oblicze. Pod jego okiem majaczyły ślady pazurów jakiegoś dzikiego zwierza. Zadzwonił telefon, tajemniczy facet zniknął a z kranu w kuchni zaczęła płynąć krew. To był mój koniec, z oddali rozległ się czyiś krzyk - cienki i przenikliwy. Ktoś zaczął napierać na drzwi, po kilku uderzeniach zawiasy nie wytrzymały. W słabym świetle księżyca ujrzałam najokropniejszy widok na świcie. Pół - człowieka, pół - zwierzę z małą dziewczynką na rękach. Była bez życia, po jej nogach i rękach spływały powoli stróżki krwi. Włosy splecione miała w jeden wielki kołtun, całe mokre od deszczu. Za to mój prześladowca był niezwykle suchy, wszystko spłynęło po nim jak po kaczce. Miał na sobie jedynie krótkie spodenki, włosy obrastały gęsto jego ciało. Nawet na szyi i twarzy dostrzec można było czarne owłosienie. Miał szkarłatne oczy. Położył dziewczynkę na podłodze i ruszył w moją stronę obnażając ostre, śnieżnobiałe kły. Z cichuteńkim piskiem cofnęłam się na czworaka pod ścianę. Tak mało dzieliło mnie od śmierci. Przed oczami zaczęły już przelatywać mi najpiękniejsze obrazy z życia. Rozdanie świadectw, pierwszy pocałunek z Masonem, ślub, ciąża... Łzy pociekły mi stróżkami po policzkach. Wtedy bestia chwyciła mnie za nogę. Jego długie szpony wbiły się w moją skórę. Kremowe spodnie przesiąkły ciepłą i lepką krwią. Szkarłatne oczy były przy mojej twarzy a ja pogodzona ze śmiercią, po prostu się poddałam.... Przed ostatecznym ciosem wyszeptałam jeszcze " Żegnaj Mason ! " i zamknęłam oczy.